zaburzenia schizotypowe - moja tragiczna historia

napisał/a: Smutna55 2010-05-04 18:56
Mam 30 lat. Do pewnego czasu wszystko wskazywało na to, że będę mieć normalne życie, a może nawet osiągnę sukces. Świetnie się uczyłam, najlpesze liceum, potem studia... zaczęło się od nerwicy w 2002 - powód - awantury w domu, problemy z chłopakiem.... po pewnym wydarzeniu przestałam funkcjonować normalnie. Dostałam seroxat ( na stany depresyjno-lękowe)i wróciłam do życia... minęły 3 lata, ze mna było raz lepiej, raz gorzej, ale generalnie funkcjonowałam dobrze. Po 3 latach doszły problemy ze snem - najpierw na tle choroby somatycznej ( nie mogłam spać przez ból) pogłębionej przez nerwicę natręctw. To właściciwe początek mojej gehenny - był rok 2005. Żadne leki prócz neuroleptyków nie chciały zaskoczyć u mnie nasennnie ( procz oczywiscie benzodiazepin, ale te jak wiadomo uzależniają. Tak więc zaczęłam "przygodę" z ketrele...jednocześnie skończyłam studiai podjęłam pracę - i zaczął się koszmar, jakiego nie życzę nawet wrogom - nieprzespane noce, ciągłe zmulenie lekiem. Żeby "wyspać" lek i nie być po nim zmulona jak świnia potrzebuję przynajmniej 9-10 h snu -na to pracując nie zawsze mogłam sobie pozwolić...poza tym jak wzięłam lek i zaczął mnie mulić, to miałam jakąś godzinę, żeby zasnać, jak mi się nie udało, to szlam do pracy nie dość, że niewyspana, to jeszcze zmulona jak świnia...najgoprszy objaw jaki powoduje "niedospanie" ketrelu u mnie to okropne zmęczenie fizyczne, takie totalne znużenie i funkcjonowanie jak w transie...byłam ciągle zmęczona przez ten lek i po pracy niewiele już robiłam, siedziałam głównie przed kompem...nie pomagałam w domu, nie wychodziłam, jedynie przez 2 lata udało mi się jeszcze chodzić na angielski...ale moje życie było w dużej mierze podporządkowane problemom ze snem i ciagłym zmęczeniem - i przez lek i przez niewyspanie...rodzina też musiała żyć moimi porblemami ze snem ( siłą rzeczy). Zresztą w rodzinie też nie było cudownie... Ja właściwie już wtedy powoli zaczęłam się wycofywać z życia, ale było to na tyle subtelne i myślałam, że to przez zmęczenie, że nie rozumiałam o co Mama się mnie czepia jak mówi, że nic nie robię itd...tzn. ja to uznawałam, ale byłam tak zmęczona, że nic nie byłam w stanie zrobić...Wówczas byłam jeszcze BARDZO czuła, wrażliwa i bardzo chciałam mieć chłopaka, którego mogłabym z wzajemnością darzyć uczuciem... w końcu tak się stało...tu trochę się streszczę, bo się rozpisałam, a poza tym to trudny dla mnie temat... Zakochałam się, bylismy razem i planowaliśmy slub, gdy ja zaczęłam jak to nazwałam" tracić uczucie"...zaczęło się od utraty zwyczajnego pociągu seksualnego...stałam się do granic możliwości oziębła ( przedtem było wręcz odwrotnie), przestałam się przytulać, całować itd... Gdy On wyznał mi miłość, ja wpadłam w straszny lęk, bo nie umiałam tego odwzajemnić...w lęku trwałam blisko rok, chodziłam po wszystkich możliwych specjalistach - psychiatrach, psychologach, księżach, nawet egzorcystach, byłam też u endokrynologa i seksuologa... coraz bardziej traciłam wszelkie ludzkie uczucia, nie tylkowobec chłopaka, ale wobec pozostałych bliskich, stałam sie obojętna na tragedie, w ogóle na wszystko, coraz gorzej funkcjonowałam...byłam nawet kilka razy (!) w szpitalach psychiatrycznych...z chłopakiem oczywiście musiałam zerwać...długo nikt, ani rodzina, nie wierzył mi w brak uczuć itd. Początkowo lekarze mówili o zaburzeniach osobowości, ale kolejne terapie nie pomagały...ja zresztą od początku czułam, że to nie jest kwestia psychologiczna....tylko w jednym szpitalu podejrzewali psychozę skąpoobjawową, a w ostatnim gdzie byłam stwierdzili zaburzenia schizotypowe - i jeśli mogę oceniać to jako pacjent, to jest mi to chyba najbliższe względem tego co czuję.... moje życie jakieś 1,5 roku temu gdy to się zaczęło, stało się koszmarem i stan ten się coraz bardziej pogłębia. Do braku uczuć doszły takie rzeczy jak pustka emocjonlna, a ostatnio też taka jakby myślowa ( na szczęście ten objaw jest jak na razie dzięki BOgu bardzo delikatny), KOMPLETNA anhedonia, apatia, ciągłe problemy ze snem utrzymują się nadal, lęki, pobudzenie takie czasem, że przez ostatnim pobytem w szpitalu musiałam chodzić od ściany do ściany z pobudzenia, czasem na odwrót - totalne zmulenie przez leki...nie daję sobie rady w pracy, właściwie nie wywalili mnie cudem, bo mam bardzo lekką pracą, przez większość dnia gapię się w okno, spowolnienie, takie jakby otępienie ( nie myślę tak sprawnie jak dawniej), a dodam, że miałam robić doktorat ( teraz już szans na to nie ma, przeczytanie paru stron jest dla mnie czasem wysiłkiem), ofromny problem z koncentracją, motywacją ( nic nie daje satysfkacji, niec nie cieszy, nawet nie nmnie nie zajmuje, nie mogę się w daną czynność zaangażować). Codzienne życie jest koszmarem...dodam jeszcze, że nie czuję więzi z ludźmi, nawet moją Mamą, bez której bym zginęła...mój były chłopak, choć mamy stały kontakt, wydaje mi się obcym człowiekiem - wiem, że top paranoja i straszne, ale tak mi się porobiło...z tatą też nie czuję za bardzo więzi, a siostrą to już w ogóle... od wrześniaw 2009, czyli już 10 miesięcy czuję się CIĄGLE ŹLE - nmie było chyba dnia, żeby to możnaby nazwać poprawą...nie daję rady w pracy, chciałam przejść na rentę, ale rodzina robi mi awantury na samo wspomnienie....moja mama dostaje furii... dodam, że nie mam wsparcia psychicznego, bo mam w rodzinie psychiatrę i on rozgłosił, że to są zaburzenia osobowości, że ja to robię podświadomie specjalnie, żeby zwrócić na siebie uwagę i tym podobne bzdury, ale moja mama w to wierzy...dostaję od niej wiele pomocy - pomieszkuję u rodziuców, karmią mnie wyręczają, ale nie uznają, że to jest choroba, chcą, żebym "się przełamała i wzięła w garść", moja mama mi często dokucza, bywa okrutna i złośliwa...często myślę o śmierci, miałam okres, w którym się modliłam, żeby jeśli Bóg chce, to zabrał mnie już z tego świata, bo życie jest dla mnie koszmarem...Dodam, że jest wielki problem z lekami, bo najpierw jak się to stało, to długo mój psychiatra pod wpływem tego psychitary - krewnego nie chciał mi dawać neruloeptyków na te objawy, bo też myślał, że to zaburzenia osobowości, a te się leczy psychoterapią...Mam poczucie, że dopiero w ostatnim szpitalu, z którego wyszłam kilka tygodni temu dobrze zrozumiano moją historię, moje fukncjonowanie i oni mi podawali klozapinę - ale tego też nie mogłam zażywać, bo miałam omdlenia. Zapomniałam dodać, że przez ostatnie miesiące jak juz w końcu zapisywano mi leki, to przetestowałam chyba wszystkie i prawie nic nie mogę jeść na te "objawy neagtywne", bo albo mnie zmulają, że nie mogę chodzić do pracy i w ogóle funkcjonować i bełkoczę itd. jeśli mam je przyjmować na dzień w dawce terapeutycznej( ketrel, olanzapina), albo powoduję makabryczny niepokój i pobudzenie, że w ogóle trudno się zachowywać jak człowiek - solian, sulpiryd, rispolept, abilify.... Teraz miałam brać olanzpainę na noc ( choć po niej makabrycznie tyję) + abilify na dzień, ale nie mogę spać mimo olanzapiny i się boję brać abilify, bo on dodatkowo pobudza....czuję się po prostu strasznie, to jest wegetacja, nie funkcjonuję w ogóle, jak zwierzę chodzę do pracy - jak automat, ale cały czas czuję niepokój, przygnębienie, brak energii psychicznej, "otępienie" intelektualne...moja Mama dostaje furii jak mówię o rencie i pracy na pół etatu, a przecież jestem uzależniona od mojej mamy, bo sama nie daję rady...tak naprawdę po ludzku wydaje się to chyba niemożliwe do rozwiązania, skoro tak źle reaguję na leki...skoro sa to zab. schizotyp., to powinnam brać leki, bo "deficyty tylko się będą pogłębiać' ale nie wiem jak mam je jeść skoro dostaję akatyzji albo zmulenia jak świnia...przepraszam za dosłowność...do tego Mama mnie szantażuje wręcz żebym nie brała leków, bo ona nie wierzy w tę diagnozę....
Jesienią zaczęłam czytać o schizofrenii itp. i strasznie się boję, że skończę jak roślina, przeczytałam dużo różnych histroii gdzie ludzie cierpią straszliwie i jeszcze dodatkowo się tym martwię, bo się rozsypuję całkowicie...

Nie wiem do końca czemu to Wam napisałam, ale chyba przez wszystkim dlatego, że jestem z tym strasznie, strasznie sama, coraz bardziej funkcjonoaniem oddalam się od normalnego świata...bo zapomniałam też napisać, że przestałam się spotykać ze znajomymi, po prostu jakoś nie mogę, ja jestem w swoim świecie, gdzie bardzo cierpię i to mnie obchodzi, a oni mają zwyczajne życie...po za tym ta pustka myślowa, gdzie mi nawet czasem nie przychodzi nic sensownego do głowy, do tego ciągle się źle czuję i nie wychodzę prawie nigdzie, nie mam już właściwie nawet takich potrzeb, bo ipo co, skoro prawie NIC nie czuję, nie przeżywam....
napisał/a: runner80 2010-05-07 22:28
Jestem w podobnym wieku co ty i też dopiero niedawno zorientowałem się że coś jest ze mną nie tak. Mam podobne objawy jakie ty masz, tylko myślę że mam jeszcze gorzej, ponieważ dopada mnie niekiedy depresja i tak przez wiele lat. Ja przez to wszystko nie ukończyłem studiów, prace zmieniałem jak rękawiczki, nigdy nie miałem dziewczyny, mam strach przed odrzuceniem. Te twoje opowieści są smutne ale moje są chyba jeszcze gorsze. Tylko ja raz byłem u specjalisty i uciekłem nie biore leków, bo mnie to muli
napisał/a: foxq 2010-09-26 21:47
Ja mam 20 lat u mnie też psychiatra stwierdził zaburzenia schizotopowe. Zaczęło to się od brania odżywek w zeszłe wakacje przedtem łykałem sobie taurynę bo mi kolega doradził na odchudzanie. Byłem pobudzony nie czułem zmęczenia i czułem się wspaniale. Miałem problemu z mamą która ciągle mi mówiła że jestem chory fizycznie przez jakąś bakterię czy coś. Byłem taki nabuzowany tauryną że w domu wytrzymać i przeniosłem się do dziadków. Zdecydowałem się chodzić na siłownię dorzuciłem sobie kreatynę czułem się innym człowiekiem, wyluzowanym zupełnie(a nigdy taki nie byłem). Gdy przyszła szkoła pochodziłem do niej miesiąc czułem się przez tą chemię bardziej otwarty, życie nabrało kolorów aż chciało się żyć i wykrzyczeć jaki to ja nie jestem wspaniały. Aż do pewnego momentu. Stwierdziłem że za mało schudłem i kupiłem spalacza wziąłem jedną tabletkę i poszedłem na rowerek. Jeździłem na nim do oporu aż poczułem zmęczenie w nogach. I się dopiero wszystko zaczęło trafiłem do szpitala pod kroplówkę. Cała kreatyna zamieniła się w mocz. Wróciłem do domu znacznie "chudszy". Czułem wycieńczenie. Następnego dnia jadąc w autobusie miałem takie zapaści byłem w takim lęku ,że myślałem że padne w tym autobusie i nie wstane. Jak wróciłem do domu zaczęło się wydzwanianie po pogotowie niestety skończyło się tylko na badaniach. Ciągle leżałem myślałem że zamienie się w rośline nie mogłem nic jeść przez kilka dni jedzenie wmuszałem w siebie. Byłem wycieńczony. Zaczęło się chodzenie po lekarzach dostałem skierowanie do psychiatryka, ale że mam dobrych dziadków nie zgodzili się bym tam poszedł. Chodziłem do psychologa, miałem takie lęki że już nie miałem siły żeby żyć, ogarniała mnie nerwica. Poszedłem z dziewczyną na studniówkę, ale po jakimś czasie nie mogłem znieść nawet muzyki i lek na uspokojenie nie pomógł, zostawiłem ją tam samą. Po tym czasie nie wychodziłem w ogóle z łóżka przez lęki i nerwy. Psycholog poradził mi żebym udał się do psychiatry przepisał mi ketrel(200mg), solian(200mg) i seronil(20mg). Biorąc te leki w ogóle się nie ruszałem z łóżka taki byłem po nich senny. Brałem te leki przez parę miesięcy do czerwca tego roku. Na wakacje je odstawiłem bo myślałem że jak się dobrze czuję to już mogę je odstawić. Wszystko było w porządku do momentu nowego roku szkolnego. Mam straszny lęk przed zmęczeniem, ponieważ tak ta tauryna namieszała że po odstawieniu miałem straszne lęki wówczas gdy robiłem się zmęczony. Miałem wtedy wrażenie że ledwo oddycham i że zaraz zasłabnę i umrę, aż takie to było miałem wrażenie "śmiertelne". Miałem robione badanie komputerowe głowy ale ono nie wykazało żadnych zmian, było w porządku. Przed braniem leków dopadał mnie taki kaszel dosłownie,że myślałem że wypluje płuca. No i taki kaszel właśnie dopadł mnie po szkole któregoś razu. Stwierdziłem że nie dam rady i mam 2 rok nauczania domowego. Po tym wszyskim miałem problemy z osobowością, nie wiedziałem jaki ja tak naprawdę jestem. Byłem ostatnio u psychologa w rozmowie stwierdził,że trzeba być sobą "bez odżywek" i wcale nie muszę tego zmieniać. Nabrałem trochę na wadze, zrobiłem się nieśmiały jak przedtem i zamknięty w sobie. Mam różnego rodzaje schizy taką np że jak patrzyłem w tv to myślałem że mój mózg nie przetrzyma tylu informacji, albo jak słuchałem głośniejszej muzyki techno hip hop, że nie moge wysiedzieć z dziewczyną z którą jestem od 3 lat:( Zdarzyło mi się nawet któregoś razu do niej jechać i miałem wewnętrzną potrzebe wyskoczenia w tej chwili z autobusu przez okno. Dobiegały mnie lęki i myśli samobójcze. Mam nadzieję na to że to wszystko się wyprostuje od września znowu zacząłem brać leki ale już w mniejszych nieco dawkach bez seronilu. Pewnie ktoś sobie pomyśli że niektóre objawy mam dosyć dziwne ale tak jest niestety i jest mi czasem naprawdę ciężko z niektórymi lękami w życiu codziennym sobie poradzić.
napisał/a: APSIK1 2010-10-19 23:59
witam jatez czasmi mam leki samobujcze gdy zmywam i myje np,nóz sobie wyobrarzam ze mogła bym sobie przeciac zyły,.i odchodze szybko od zmywania bo boje sie zee mój mózg poda sie mysla.w kolko mam czarne mysli ze cos stanie sie mojm bliskim.boje sie strasznie.
napisał/a: nijaka1 2010-11-07 02:56
Smutna55 napisal(a):Mam 30 lat. Do pewnego czasu wszystko wskazywało na to, że będę mieć normalne życie, a może nawet osiągnę sukces. Świetnie się uczyłam, najlpesze liceum, potem studia... zaczęło się od nerwicy w 2002 - powód - awantury w domu, problemy z chłopakiem.... po pewnym wydarzeniu przestałam funkcjonować normalnie. Dostałam seroxat ( na stany depresyjno-lękowe)i wróciłam do życia... minęły 3 lata, ze mna było raz lepiej, raz gorzej, ale generalnie funkcjonowałam dobrze. Po 3 latach doszły problemy ze snem - najpierw na tle choroby somatycznej ( nie mogłam spać przez ból) pogłębionej przez nerwicę natręctw. To właściciwe początek mojej gehenny - był rok 2005. Żadne leki prócz neuroleptyków nie chciały zaskoczyć u mnie nasennnie ( procz oczywiscie benzodiazepin, ale te jak wiadomo uzależniają. Tak więc zaczęłam "przygodę" z ketrele...jednocześnie skończyłam studiai podjęłam pracę - i zaczął się koszmar, jakiego nie życzę nawet wrogom - nieprzespane noce, ciągłe zmulenie lekiem. Żeby "wyspać" lek i nie być po nim zmulona jak świnia potrzebuję przynajmniej 9-10 h snu -na to pracując nie zawsze mogłam sobie pozwolić...poza tym jak wzięłam lek i zaczął mnie mulić, to miałam jakąś godzinę, żeby zasnać, jak mi się nie udało, to szlam do pracy nie dość, że niewyspana, to jeszcze zmulona jak świnia...najgoprszy objaw jaki powoduje "niedospanie" ketrelu u mnie to okropne zmęczenie fizyczne, takie totalne znużenie i funkcjonowanie jak w transie...byłam ciągle zmęczona przez ten lek i po pracy niewiele już robiłam, siedziałam głównie przed kompem...nie pomagałam w domu, nie wychodziłam, jedynie przez 2 lata udało mi się jeszcze chodzić na angielski...ale moje życie było w dużej mierze podporządkowane problemom ze snem i ciagłym zmęczeniem - i przez lek i przez niewyspanie...rodzina też musiała żyć moimi porblemami ze snem ( siłą rzeczy). Zresztą w rodzinie też nie było cudownie... Ja właściwie już wtedy powoli zaczęłam się wycofywać z życia, ale było to na tyle subtelne i myślałam, że to przez zmęczenie, że nie rozumiałam o co Mama się mnie czepia jak mówi, że nic nie robię itd...tzn. ja to uznawałam, ale byłam tak zmęczona, że nic nie byłam w stanie zrobić...Wówczas byłam jeszcze BARDZO czuła, wrażliwa i bardzo chciałam mieć chłopaka, którego mogłabym z wzajemnością darzyć uczuciem... w końcu tak się stało...tu trochę się streszczę, bo się rozpisałam, a poza tym to trudny dla mnie temat... Zakochałam się, bylismy razem i planowaliśmy slub, gdy ja zaczęłam jak to nazwałam" tracić uczucie"...zaczęło się od utraty zwyczajnego pociągu seksualnego...stałam się do granic możliwości oziębła ( przedtem było wręcz odwrotnie), przestałam się przytulać, całować itd... Gdy On wyznał mi miłość, ja wpadłam w straszny lęk, bo nie umiałam tego odwzajemnić...w lęku trwałam blisko rok, chodziłam po wszystkich możliwych specjalistach - psychiatrach, psychologach, księżach, nawet egzorcystach, byłam też u endokrynologa i seksuologa... coraz bardziej traciłam wszelkie ludzkie uczucia, nie tylkowobec chłopaka, ale wobec pozostałych bliskich, stałam sie obojętna na tragedie, w ogóle na wszystko, coraz gorzej funkcjonowałam...byłam nawet kilka razy (!) w szpitalach psychiatrycznych...z chłopakiem oczywiście musiałam zerwać...długo nikt, ani rodzina, nie wierzył mi w brak uczuć itd. Początkowo lekarze mówili o zaburzeniach osobowości, ale kolejne terapie nie pomagały...ja zresztą od początku czułam, że to nie jest kwestia psychologiczna....tylko w jednym szpitalu podejrzewali psychozę skąpoobjawową, a w ostatnim gdzie byłam stwierdzili zaburzenia schizotypowe - i jeśli mogę oceniać to jako pacjent, to jest mi to chyba najbliższe względem tego co czuję.... moje życie jakieś 1,5 roku temu gdy to się zaczęło, stało się koszmarem i stan ten się coraz bardziej pogłębia. Do braku uczuć doszły takie rzeczy jak pustka emocjonlna, a ostatnio też taka jakby myślowa ( na szczęście ten objaw jest jak na razie dzięki BOgu bardzo delikatny), KOMPLETNA anhedonia, apatia, ciągłe problemy ze snem utrzymują się nadal, lęki, pobudzenie takie czasem, że przez ostatnim pobytem w szpitalu musiałam chodzić od ściany do ściany z pobudzenia, czasem na odwrót - totalne zmulenie przez leki...nie daję sobie rady w pracy, właściwie nie wywalili mnie cudem, bo mam bardzo lekką pracą, przez większość dnia gapię się w okno, spowolnienie, takie jakby otępienie ( nie myślę tak sprawnie jak dawniej), a dodam, że miałam robić doktorat ( teraz już szans na to nie ma, przeczytanie paru stron jest dla mnie czasem wysiłkiem), ofromny problem z koncentracją, motywacją ( nic nie daje satysfkacji, niec nie cieszy, nawet nie nmnie nie zajmuje, nie mogę się w daną czynność zaangażować). Codzienne życie jest koszmarem...dodam jeszcze, że nie czuję więzi z ludźmi, nawet moją Mamą, bez której bym zginęła...mój były chłopak, choć mamy stały kontakt, wydaje mi się obcym człowiekiem - wiem, że top paranoja i straszne, ale tak mi się porobiło...z tatą też nie czuję za bardzo więzi, a siostrą to już w ogóle... od wrześniaw 2009, czyli już 10 miesięcy czuję się CIĄGLE ŹLE - nmie było chyba dnia, żeby to możnaby nazwać poprawą...nie daję rady w pracy, chciałam przejść na rentę, ale rodzina robi mi awantury na samo wspomnienie....moja mama dostaje furii... dodam, że nie mam wsparcia psychicznego, bo mam w rodzinie psychiatrę i on rozgłosił, że to są zaburzenia osobowości, że ja to robię podświadomie specjalnie, żeby zwrócić na siebie uwagę i tym podobne bzdury, ale moja mama w to wierzy...dostaję od niej wiele pomocy - pomieszkuję u rodziuców, karmią mnie wyręczają, ale nie uznają, że to jest choroba, chcą, żebym "się przełamała i wzięła w garść", moja mama mi często dokucza, bywa okrutna i złośliwa...często myślę o śmierci, miałam okres, w którym się modliłam, żeby jeśli Bóg chce, to zabrał mnie już z tego świata, bo życie jest dla mnie koszmarem...Dodam, że jest wielki problem z lekami, bo najpierw jak się to stało, to długo mój psychiatra pod wpływem tego psychitary - krewnego nie chciał mi dawać neruloeptyków na te objawy, bo też myślał, że to zaburzenia osobowości, a te się leczy psychoterapią...Mam poczucie, że dopiero w ostatnim szpitalu, z którego wyszłam kilka tygodni temu dobrze zrozumiano moją historię, moje fukncjonowanie i oni mi podawali klozapinę - ale tego też nie mogłam zażywać, bo miałam omdlenia. Zapomniałam dodać, że przez ostatnie miesiące jak juz w końcu zapisywano mi leki, to przetestowałam chyba wszystkie i prawie nic nie mogę jeść na te "objawy neagtywne", bo albo mnie zmulają, że nie mogę chodzić do pracy i w ogóle funkcjonować i bełkoczę itd. jeśli mam je przyjmować na dzień w dawce terapeutycznej( ketrel, olanzapina), albo powoduję makabryczny niepokój i pobudzenie, że w ogóle trudno się zachowywać jak człowiek - solian, sulpiryd, rispolept, abilify.... Teraz miałam brać olanzpainę na noc ( choć po niej makabrycznie tyję) + abilify na dzień, ale nie mogę spać mimo olanzapiny i się boję brać abilify, bo on dodatkowo pobudza....czuję się po prostu strasznie, to jest wegetacja, nie funkcjonuję w ogóle, jak zwierzę chodzę do pracy - jak automat, ale cały czas czuję niepokój, przygnębienie, brak energii psychicznej, "otępienie" intelektualne...moja Mama dostaje furii jak mówię o rencie i pracy na pół etatu, a przecież jestem uzależniona od mojej mamy, bo sama nie daję rady...tak naprawdę po ludzku wydaje się to chyba niemożliwe do rozwiązania, skoro tak źle reaguję na leki...skoro sa to zab. schizotyp., to powinnam brać leki, bo "deficyty tylko się będą pogłębiać' ale nie wiem jak mam je jeść skoro dostaję akatyzji albo zmulenia jak świnia...przepraszam za dosłowność...do tego Mama mnie szantażuje wręcz żebym nie brała leków, bo ona nie wierzy w tę diagnozę....
Jesienią zaczęłam czytać o schizofrenii itp. i strasznie się boję, że skończę jak roślina, przeczytałam dużo różnych histroii gdzie ludzie cierpią straszliwie i jeszcze dodatkowo się tym martwię, bo się rozsypuję całkowicie...

Nie wiem do końca czemu to Wam napisałam, ale chyba przez wszystkim dlatego, że jestem z tym strasznie, strasznie sama, coraz bardziej funkcjonoaniem oddalam się od normalnego świata...bo zapomniałam też napisać, że przestałam się spotykać ze znajomymi, po prostu jakoś nie mogę, ja jestem w swoim świecie, gdzie bardzo cierpię i to mnie obchodzi, a oni mają zwyczajne życie...po za tym ta pustka myślowa, gdzie mi nawet czasem nie przychodzi nic sensownego do głowy, do tego ciągle się źle czuję i nie wychodzę prawie nigdzie, nie mam już właściwie nawet takich potrzeb, bo ipo co, skoro prawie NIC nie czuję, nie przeżywam....

Witaj!
Powiem krótko i na temat dziewczyno nie licz na cud jesteś żałosna a nie potrzebująca pomocy popatrz na siebie i pomyśl co tak naprawdę czujesz i co myślisz o sobie! ...Więc jak chcesz żeby ktoś ci pomógł kiedy zamknęłaś za sobą drzwi z napisem nie przeszkadzać!!!! więc jak zdecydujesz się wrócić to powiem ci z doświadczenia nie licz na oklaski.
napisał/a: fanti 2010-11-07 23:04
zmień lekarza, mogę polecić dobrego specjalistę. Olanzapina zamula na początku brania, to fakt - przy większej dawce. Czasem leczenie wymaga dłużej przerwy w pracy w postaci zwolnienia lekarskiego. Po takim leczeniu zmniejszasz dawkę do minimum, i funkcjonujesz jak normalny człowiek w 90%. Warto poświęcić na leczenie nawet pół roku, bo efekty są zadowalające.
napisał/a: pelos1234 2012-02-22 21:11
Witam was serdecznie i ja... nie trafiłem tutaj przypadkowo, zacząłem szukać wszelkich odpowiedzi na mój temat - dopiero trafiając tu poczułem, że mamy ze sobą coś wspólnego. W moim przypadku (20 lat) zaczęło się coś dziać nagle, nie mam pojęcia kiedy to się zaczęło. Czasem wydaje mi się, że w dzieciństwie, a czasem, że przez używki. Przez długi czas używałem ile wlezie, piłem, paliłem trawę, amfetamina była co tydzień. Myślałem, że wszystko jest w porządku ale to chyba tylko wspomogło to, co było we mnie ukryte w środku. Byłem nawet na odwyku alkoholowym. Okazało się jednak w konfrontacji z rzeczywistością, że ja tak naprawdę nie mam problemów z alkoholem - może być, może go nie być, używki mogą być dla mnie rajcujące ale nie sprawiają, że myślę tylko o nich. Nie piję, w ogóle, nie bawię się w inne rzeczy. Zostało we mnie coś, czego nie da się opisać słowami. Z jednej strony czuję się jak geniusz, mogę wszystko, wszystko 100 x lepiej opisuję, lepiej dbam o szczegóły - z drugiej strony, często nie wiem kim jestem, po co jestem, mam problem z relacjami międzyludzkimi (a kiedyś byłem duszą towrzystwa). Gnębi mnie to, cały świat mnie wk... każdego dnia jestem inny. Nie wiem, co z sobą zrobić.