psychicznie i fizycznie nie daję rady.Długa historia.

napisał/a: hachiiko 2011-09-03 22:11
Nie wiem od czego zacząć, mam 17 lat za sobą i ostatnie 2-3 lata uważam za porażkę. Odkąd pamiętam miałam problemy, rodzice zawsze popijali alkohol, od 7 roku życia problem się nasilał. Mamę częściej widziałam trzeźwą, bo chodziła do pracy, tata miał dwie firmy którymi się zajmował więc miał też więcej swobody i jego trzeźwego widziałam już rzadziej. OK 7 lat temu problem stał się na tyle silny, że nie było dnia by oboje czegoś nie wypili, chociażby jednego kieliszka wódki, czy łyka piwa. W końcu musieliśmy sprzedać dom, firmę i przeprowadzić się. Od tego czasu, gdy tylko wstalam z łóżka widziałam tatę przechylającego butelkę od piwa. Poza domem rodzice byli porządnymi, szanowanymi ludźmi, posiadali własny sklep, spory majątek.. nikt nic nie podejrzewał. Później stało się normalne, że ciężko bylo spotkać ich trzeźwych. Mama zaczęła chorować a co z tym idzie chodzić na zwolnienia i z braku czasu a również i z powodu depresji wywołanej zachowaniem taty również zaczęła popijać od samego rana do nocy. W domu panował bałagan po przeróżnych imprezach za który obrywało się mi. Mimo wszystko bardzo, bardzo kochałam swoich rodziców, zawsze starałam się im pomagać, zawsze gdy byli trzeźwi skakałam do nieba i te chwile wystarczały by wybaczyć im całe zło. Pomagałam im gdy było trzeba, cały czas starałam się wyciągnąć ich z nałogu. Nie udało się, półtora roku temu umarła moja mama...bardzo bardzo to przezyłam, byłam z nią mimo wszystko strasznie zżyta...został tata który w tym czasie przebywał w szpitalu na detoxie po dwutygodniowym piciu. Po pogrzebie i powrocie ze szpitala od razu zaczął pić i pił tak i pił przez 8 miesięcy zostawiając mnie samej sobie ( mam też brata, ale mieszka w oddalonym o 80km mieście).Szkołę zawaliłam totalnie, ze średniej 4,6 spadłam na 3,4...miałam ponad 200godz nieobecnych, głównie dlatego, ze nie miałam siły by do niej chodzić. Mogłam całymi dniami leżeć w łóżku i rozmyslać. Ponad półtora roku temu zaczęłam związek z moim obecnym do tej pory chłopakiem, który był przez ten okres ze mną cały czas. Pomagał wzywać karetkę, gdy tata dostawał drgawek, przytulał gdy płakałam.. ale też był bardzo, bardzo zazdrosny.O wszystko, o przyjaciółki, o kolegów...robił mi awantury o byle co, a ja od razu wybuchałam płaczem i błagałam o wybaczenie, zawsze brałam winę na siebie , bardzo bałam się, że go stracę. Jest moim pierwszym chłopakiem, nie wyobrażałam sobie życia bez niego obok, robiłam wszystko byleby tylko go zatrzymać... Wybaczałam, gdy zaczynał myślec o swojej byłej, gdy spotykał się z nią, nawet gdy się z nią całował, żeby sie upewnić, czy aby na pewno kocha mnie a nie ją... Spełniałam każdą jego zachciankę.. równiez mu się oddałam...i tutaj on doskonale umie wykorzystać fakt, że ja zrobię wszystko żeby go nie stracić. Zawsze gdy odmówiłam pieszczot gniewał się na mnie i przestawął odzywać zapewniając jednak, ze jest ok. Jednak gdy próbowałam jakoś zmienić temat on dalej się nie odzywał i wychodizło na to, że i tak musieliśmy zrobić to co on chciał.. z chęcią robiłby to codziennie, gdy widzi że nie jestem chętna to od razu zaczyna mówić, że chyba on mi się nie podoba, że w ogóle nie mam ochoty, że jestem taka i tak.. a ja już dla świętego spokoju się na wszystko zgadzam, bo wiem, że nie mogę odmowić, strasnie mnie to męczy i boli, bo mam wrażenie, że to jest dla niego najważniejsze. Jednak gdy chcę o tym z nim porozmawiać i tylko powiem takie słowa to od razu robi awanturę, że nie spodziewał się tego po mnie itd... Od trzech miesięcy nie miałam żadnego kontaktu z żadną z moich przyjaciółek , bałam się że gdy chociażby napiszę na gg do jednej on to przeczyta i się zezłości, że napisałam coś nie tak.. spotkania też wyeliminowałam bo był zazdrosny a ja na prawdę po śmierci mamy nie mam siły na żadne kłótnie.. teraz gdy on zostawia mnie samą, bo zajmuje się kolegami nie mam co ze sobą zrobić, miotam się po domu jak idiotka, wszystko zajadam...mogłabym jeść tonami. A później się odchudzać, żeby mu się podobać, żeby nie spoglądał na inne... Ostatnio znowu zaczął się awanturować, znalazł sobie jakąś dziewczynę, która rzekomo była jego ideałem i zawsze marzył o takeij dziewczynie ( chodzi o wygląd, nie zna jej) oglądał codziennie jej zdjęcia...mi powiedział, że musi zastanowić się nad naszym związkiem, że nie wie czy on długo potrwa, że nie wie czy mnie kocha... że chyba się nie wyszalał w życiu, że powinniśmy się spotkać na koniec szkoły i wtedy się zejść, bo teraz to on się ogląda za dziewczynami.. bardzo mnie tym zranił, dałam mu czas i powiedziałam, żeby zastanowił się czego chce. O dziwo po dwóch dniach napisał, że tęskni za mną i że mnie kocha, że wszystko będzie dobrze. Ja nie potrafiłam tak po prostu wybaczyć, to już było dla mnie za dużo i napisałam mu żeby postarał się sprawić żebym uwierzyła w tą jego miłość, bo jej nie widzę, nie czuję. Że mu nie ufam.. obiecał że to naprawi że się postara. i co ? był wczoraj u mnie, ja się strasznie źle czułam, chciał się kochać... powiedziałam, że nie, że źle się czuję, że nie ufam mu, że muszę mieć do siebie trochę szacunku...reakcja nie trudna do zgadnięcia. Przyszło co do czego i tak musiało wyjść na jego, bo ja się prawie rozpłakałam gdy po raz kolejny odwrócił się plecami i przestał odzywać. Wieczorem się nie odzywalam, znowu napisał że się martwi, że będzie dobrze wszystko, że mnie kocha... a dzisiaj gdy tylko wspomniałam, że jest mi ciężko z tym wszystkim, żeby dzisiaj nie przyjeżdżał do mnie napisał mi " spierd**** jak masz tak pisać, najlepiej nie pisz w ogóle, daj mi dzisiaj spokój. w ogóle nie zamierzałem do Ciebie przyjeżdżać, och jak mi przykro że nie przyjadę " ...no i w tym momencie nie mogłam złapać oddechu, zaczęłam się dusić, twarz zaczęła mi drętwieć, długo to trwało , nie mogłam się uspokoić myslałam, że zemdleję... po tym postanowiłam, że skoro tak chce to dobrze, nie będę się odzywała. I co ? Napisał po dwóch godzinach jak gdyby nigdy nic się nie stało i żadne złe słowo nie wypłynęło z jego ust. Ja nie odpisywałam. Zadzwonił i zapytał co robię. Gdy nic nie mówiłam powiedział " dobra możesz się odzywać tylko mów normalne rzeczy " ... rozłączyłam się, napisał na gadu i pisał i pisał aż w końcu nie wytrzymałam i odpisałam. A on pisał jak gdyby nigdy nic, opowiadał mi coś o koledze i czekał aż coś odpisze... nie wytrzymałam i napisałam mu jak się czuję, co mi przeszkadza.. .znowu. Obiecał, że to zmieni. Mi się humor zbytnio nie poprawił i caly dzień byłam niemrawa w rozmowie. W końcu napisał do mnie, że ciągle marudzę, że już go to irytuje...zapytał dlaczego tak się dzieje, odpowiedziałam mu że już wcześniej pisałam mu coś na ten temat...on nie miał pojęcia o co chodzi... jak gdyby tamta rozmowa, jego obietnica że będzie dobrze i że wszystko zmieni w ogóle nie istniała...jeszcze ma do mnie pretensje o to, że się smucę z tego powodu... mam niekontrolowane nagłe tak jakby ataki serca, w pewnym, momencie po prostu zaczyna szybciej bić, zaczyna mi być słabo ...po chwili jednak przechodzi. Nie wiem już co mam robić... Dodam jeszcze, że on jest dobrą osobą, wierzy w Boga,kocha mnie...ma teraz trudną sytuację w domu, kłóci się ciągle z rodzicami, nie ma dnia bez kłótni...ale moim zdaniem nie upoważnia go to do wyżywania się na mnie.. On jest ostanią osobą, która mi została. Gdy on się do mnie nie odzywa to już nie mam do kogo otworzyć buzi... Nie chcę go stracić... Bardzo go kocham. Mam jeszcze pytanie, czy możliwe żeby sytuacja domowa spowodowała moje zachowanie ? Czy po prostu już taka jestem ? Naiwna, głupia i starająca się zachować bliską osobę za wszelką cenę przy sobie.. Nie potrafię sobie pomóc...nie jestem naawet do końca pewna czy chcę. Ale wiem, że jestem całkiem inną osobą niż przed śmiercią mamy, nie potrafię siebie poznać a myśląc o przeszłości często mam wrażenie, że myślę o kimś innym...
napisał/a: Skipper 2011-09-03 22:46
napisz streszczenie.