Kolejny nerwicowy problem

napisał/a: emka670 2012-09-19 13:36
Kochani,
Postanowiłam opisać swój problem w oddzielnym wątku. Czytałam, szukałam ale nie znalazłam 100% odzwierciedlenia swojego problemu. A jak wiadomo do każdego nerwicowca trzeba mieć indywidualne podejście. Szukanie siebie w problemach innych nie jest dobrym pomysłem.

Prawie rok temu wylądowałam na pogotowiu z "atakiem" serca, dusznościami, bólem przeszywającym klatkę piersiową. Pewna, że umieram wpadłam w panikę. Lekarz przepisał mi bez żadnego badania, nawet ekg "Pramolan". Co miałam zrobić? Wróciłam do domu, łyknęłam tabletki i udało mi się zasnąć. Rano byłam wykończona, ból nie odpuścił. Przyznam, że przez 1,5 roku męczyłam swój organizm niesamowicie: praca od rana do wieczora, imprezy, alkohol, papierosy, litry kawy, szybkie jedzenie, mało snu. I dalej klasycznie; rodzinny, skierowania, badania. I tak przez rok. W pierwszym badaniu wyszła mi wada serca. Leczymy dalej. Załamało mnie to. Zwolniłam tempo życia, rzuciłam papierosy, przestałam pić kawę, ograniczyłam wysiłek fizyczny. Powtórzyłam badania prywatnie (wiemy wszyscy jak działa nasz nfz). Badania nie potwierdziły wady serca. Została jednak stwierdzona tachykardia. Przed wynikami, które nie potwierdziły wady serca zachorowałam. Wysoka gorączka. Wtedy tachykardia dokuczała bardzo, wiadomo jak to w gorączce serce bije szybciej. Dostałam na to krople, milocardin. Przyznam, że jestem sceptycznie nastawiona do leków uspokajających jednak nie miałam wyboru. I tak oto mój koszmar się zaczął. W czasie choroby miałam sen, który wywołał we mnie przerażenie ogromne. Pojawiły się myśli, że mogę kogoś skrzywdzić. Dalej pojawił się paniczny lęk, który nie pozwalał funkcjonować. Nie jadłam, nie piłam, nie spałam, schudłam 5 kg, płakałam co chwilę z bezradności. Byłam pewna że zwariowałam, że to koniec mojego szczęśliwego zycia. Najgorsza była świadomość, że to nigdy nie minie i to że świat jest taki z boku, że w nim nie uczestniczę. Lęk był tak silny, że nie mijał po podwójnej dawce hydroksyzyny. Trwało to 11 dni. Gdy zaczęłam zdrowieć fizycznie, inne objawy też mijały. Jednak lęk przed chorobą psychiczną, przed tym że stracę kontrolę nad własnym życiem, że kogoś skrzywdzę gdy stracę świadomość nie minął. To paskudne uczucie wywołało we mnie takie obawy. Nie potrafię skupić się na przyszłości bo widzę siebie w szpitalu psychiatrycznym, płaczących rodziców i tą beznadziejność. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jest to irracjonalne, ze siedzi w mojej głowie, nikt mi tych myśli nie wkłada do głowy, ze są tylko moje. Patrzę na znajomych czuję ich normalność i zastanawiam się co ze mną jest nie tak? Nie mam fizycznego lęku. Normalnie funkcjonuję, jednak nie dokońca tak jak kiedyś. Myśli odbierają mi entuzjazm. Pracuję, studiuję, spotykam się ze znajomymi. Pewnie, że się boję że przy nich zwariuję. Ale patrząc na nich i zdaję sobie sprawę, ze to co sobie wkręcam jest tak idiotyczne, że aż wstyd. Męczy mnie jednak to już bardzo. Frustruje mnie to, wkurza.

I mam pytanie: czy to już nerwica czy może jakieś chwilowe załamanie nerwowe? Trwa to miesiąc. Czy da się z tego wyjść? Chcę bardzo ale czasami jak popłynę z myślami to boję się, że nic mi nie pomoże, że pogłębię się w tej beznadziejności i koniec, bez wyjścia. Jako, ze jestem osobą która jak coś jest nie tak to szybko działa już jestem zapisana do psychologa i psychiatry. I to mnie przeraża... skoro nic mi nie jest, to po co mi psychiatra...?