Doprowadziłam go do nerwicy

napisał/a: Michasia123 2015-02-13 09:46
Doprowadziłam do nerwicy osobę, którą najbardziej kocham na świecie. Jesteśmy w związku od 4 lat. Nie mieszkamy razem. Mamy takie plany, ale on musiał wyjechać za granicę. Bardzo daleko. Nie widzieliśmy się przez ponad rok. W tym czasie ja z tego powodu strasznie, strasznie cierpiałam. Obwiniałam go za to. Mieszałam z błotem, że przez to, że wyjechał tak strasznie cierpię. Miałam stany depresyjne, płakałam non stop. Wylewałam na niego swoje cierpienie. On to znosił, mówił, że będziemy razem, że mnie kocha, żebym czekała, że on też cierpi, że o tym nie mówi, bo gdyby mówił, to nie dalibyśmy rady, że on musi być silny. Przyjechał w wakacje do Polski. Ustaliliśmy, że w najbliższym możliwym terminie ja wyjeżdżam do niego, i że to najprawdopodobniej będzie w lutym. Że on nie chce tak żyć, że chce być ze mną, i w najbliższym możliwym terminie zamieszkamy razem. Do grudnia było dobrze, żyłam nadzieją, że to już niedługo się skończy, że wytrzymam. W grudniu okazało się, że luty nie wyjdzie, że może wakacje. Załamałam się. Świat mi się zawalił, uważałam, że gdyby naprawdę chciał, to mogłabym przyjechać wcześniej. Nie przyjmowałam jego argumentów. On zaczął się źle czuć, czuł się już wcześniej źle, leczył nadciśnienie, choroba zaczęła się pogłębiać, szukał przyczyny, nie był w stanie pracować. Zaczął mówić o tym, że już nic go nie rusza, że jest chory, że to jest teraz najważniejsze, że musi znaleźć chorobę, co to jest. Na początku lutego stwierdzono, że to nerwica. Dostał paroxetine, tak się to chyba nazywa. Bierze od 10 dni. Mówi, że mnie kocha, że chce ze mną być. Że czuje się tak strasznie, że chce być sam, żebym do niego nie pisała, żebym dała mu dojść do siebie, że poczuje się lepiej i będzie jak dawniej. Ale mówi, że to przeze mnie zachorował. I ja wiem, że w ogromnej mierze tak jest. Ja płakałam, wyrzucałam to z siebie, a on trzyma wszystko w sobie, nie mówi nic. Wiem, że on był załamany tym, że musiał wyjechać za granicę, to miało być na 3-4 miesiące a wyszło prawie dwa lata. Potem doszedł do wniosku, że tam będziemy mieli lepsze życie, i że ja tam powinnam pojechać. On ma tam taką rzeczywistość, że jest sam, że nie może nikomu powiedzieć o swoich problemach. Dziś mi powiedział, że jak widzi w telefonie, że napisałam to od razu odczuwa stres. Żebym nie pisała. że jak sam pisze to dlatego że chce, ale żebym ja pierwsza do niego nie pisała. Że mnie kocha, że chce ze mną być, ale że musi dojść do siebie, że od leków zaczyna czuć się lepiej, że to minie, że będzie jak kiedyś. Czuję się podle. Wiem, że on cierpi bardziej niż ja. Że ja nie potrafię sobie tego wyobrazić co on przeżywa. Mam świadomość, że zniszczyłam nasz związek, który jak zawsze mówiliśmy nadaje się tylko do cyklu "taka miłość się nie zdarza". Nie wyobrażam sobie, że wytrzymam, żeby nie pisać do niego. Wytrzymuję dzień, dwa, a potem już zaczyna sie płacz, załamanie, tęsknota, żal. Mnie samą zaczyna ściskać coś w głowie, głowa ciągle boli, płaczę non stop, śpię maks 4-5 godzin, urywanym snem i tak od może roku. Mam do niego żal, że wyjechał, że traciliśmy coś tak pięknego, bo naprawdę oboje bardzo dużo przeszliśmy, i uważaliśmy że nie ma ludzi szczęśliwszych od nas, a ten wyjazd to wszystko zniszczył. Chcę mu pomóc. Czuję się jak trędowata, zła, egoistyczna, niezrównoważona. NIe potrafię żyć bez nadziei. Szukam jej. On jest już inną osobą. Boję się, że mnie zostawi. Ja chcę tylko z nim być. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. A czuję, że wszystko zniszczyłam. Czytam na forach o tej nerwicy, próbuję zrozumieć w jakim stanie jest, wtedy postanawiam, że wszystko zniosę, że wytrzymam, a potem przychodzi totalne załamanie i ta świadomość, że to wszystko moja wina.