Czy to jest depresja? A może hipochondria?

napisał/a: annonimus 2012-10-18 18:00
Moja historia jest bardzo długa i nie wiem czy chce sie w nią zagłębiać. Miałam dużo negatywnych doświadczeń w życiu, mniejszych i większych. Natomiast cały czas sie zastanawiam czy aby nie mam depresji. Wykonując teścik internetowy na podstawie jakiejś tam skali wychodzi ze mam depresje, ale nie chciałabym sie na tym opierać. Może opisze po prostu moje zachowanie na co dzień, czy objawy jak wolicie.
Mam wielki problem z utrzymaniem czystości wokół mnie, ale nie jestem wstanie stwierdzić, czy jest to dlatego, ze jestem leniwa lub nie lubię sprzątać, czy chodzi o ogólny brak mobilizacja do robienia czegokolwiek. Na podłodze walają się śmieci, ubrania, zbiera się kurz, brudne naczynia. Nie wychodzę z domu kiedy nie musze, nawet nie schodzę do piwnicy po żywność, zawsze kogoś proszę o przyniesienie lub ostatecznie idę sama, czy nie jem i nie piję. Zerwałam kontakty z ludźmi, ograniczając je do samej rodziny. Jest to dość wstydliwe, ale doszłam do wniosku, że jest istotne- nie dbam o higienę osobista, chyba ze wychodzę z domu. Zdarzało mi się nie myć przez tydzień. Głównię leżę na kanapie i oglądam filmy i seriale, mam przez to możliwość przez chwilę pożyć czyimś życiem, lub wycisnąć w końcu z siebie łzy, ponieważ już dawno przestałam płakać. Nie chce mi się jeść robić, w zasadzie nigdy jedzenie nie smakuje mi jakoś szczególnie. Po prostu jem i dużo, tak jakbym wrzucała w siebie co popadnie. Bo doszłam do wniosku, że nie ma sensu zdrowo się odżywiać, czy chudnąć. Nie dbam o swoje zdrowie bo nie widzę potrzeby. Ciągle jestem zmęczona nie mam siły na nic, dużo rzeczy także zapominam. Czasami zdarza się, że umknie mi dzień czy dwa.
Nie widzę swojej przyszłości, czuje się nieudolna życiowo, niekompletna. Wydaje mi się ze nie mam żadnych umiejętności. Czuje się jakbym żyła w innej czasoprzestrzeni, jakbym utknęła w jakiejś dziurze a ludzie wokół mnie pędzą. Czasami lepiej się czuje, ale wydaje mi się, że jest to dlatego, że wmawiam sobie ze nic mi nie dolega, albo to, że w końcu staram się być "normalna", taka jak inni ludzie. Oczywiście potrafię się czasem pośmiać, ale zwykle nastrój mam obojętny lub zaniżony. Mam rozregulowaną dobę, ponieważ lubię samotnie siedzieć w nocy. Miałam dwa lata przerwy w nauce i kiedy w końcu udało mi się przemóc i zdać maturę pocieszyłam się może dwa dni a potem wszystko wróciło do "normy". Próbowałam sobie wmawiać, że dokonałam niemal cudu zważając na to, że jeszcze rok temu siedziałam na odwyku i w szpitalu psychiatrycznym, ale wydawało mi się to zwykłym kłamstwem. Obecnie nie pije i nie biorę narkotyków rok i miesiąc, ale nie umiem tego docenić, po prostu jest jak jest. Właśnie zaczęłam studia. Strasznie się ich bałam, tydzień przed, nastrój spadł mi jeszcze bardziej. Uważam, że sobie nie poradzę, że jak ktoś tak nieudolny życiowo czy głupi może być studentem. Dzisiaj opuściłam pierwsze zajęcia, bo nie czułam się na siłach żeby iść. Obawiam się, że potoczy się fala nieobecności i kłamstw, jako że jestem ciągle przez rodziców kontrolowana.
Za każdym razem kiedy ktoś przepowie koniec świata ja chce wierzyć w to, ze sie zdarzy albo chce zachorować na cos poważnego, żebym sama nie musiała sie zabijać. Miałam nieudane próby samobójcze, ale nie chce juz ranić mojej rodziny. Chciałabym żeby to sie stało za pomocą czegoś z zewnątrz. Ostatnio dowiedziałam się ze gdzieś jest jasnowidzka, która trafia w samo sedno. To co mówi wydarzyło się. Podobno jest w stanie powiedzieć kiedy i jak ktoś umrze, nie z dokładna data , ale jeśli chodzi np. o rok. Zapałałam chęcią by się do niej wybrać tylko po to by wiedzieć , kiedy umrę. Ale problem w tym ze dzielą mnie z nią setki kilometrów, a przecież ja boje sie ruszyć poza moje miasto, ba poza mój dom. Nielubię sama wychodzić z domu a nawet kiedy wyjdę z kimś po około 2 godzinach jestem zmęczona, staję się drażliwa i muszę jak najszybciej wrócić do domu. Jeśli wyjeżdżam, to tylko z rodzicami, bo to daje mi bezpieczeństwo. Mam też problem z oceną mojej przeszłości, mam wrażenie, że wszystko mi się pomieszało. Byłam w różnych miejscach, u różnych psychologów. Po pierwszej wizycie i wypowiedzeniu swoich bolączek nigdy już tam nie wracałam, no chyba, że byłam w zamknięciu a wtedy wszystkie problemy jakby za sprawą magii znikały, działo się to automatycznie, bo chciałam po prostu wyjść. To co mi psychologowie mówili, to wszystko wiedziałam, toteż nie widziałam potrzeby chodzenia do nich. Kiedy dostawałam leki, nie brałam ich. Po części myślałam, że można im wmówić wszystko, a oni w to uwierzą, czułam się mądrzejsza od nich, ale wciąż niezrozumiana. Co jakiś czas uporczywie przeszukuję Internet w poszukiwaniu diagnozy, bo wiem, że coś ze mną jest nie tak, ale nie wiem co. Nigdy jasnej diagnozy nie dostałam. Zastanawiałam się nad tym, czy aby nie jestem hipochondryczką, ale opis jakoś do mnie nie pasował. Bo ja nie chodzę po lekarzach, ja nie robię nic.
napisał/a: kruq 2012-12-01 01:21
Niestety, w dzisiejszym świecie najsłabsze jednostki odpadają. Jeśli się nie pozbierasz i nie zaczniesz walczyć na zasadzie "po mimo wszystko i do upadłego" to marnie skończysz. Obyczaje i standardy jakie wyznaczyli sobie ludzie, przez niektórych są nie do osiągnięcia. Często się mówi, że to co Cię nie zniszczy to Cię umocni... Moja interpretacja tego powiedzenia jest taka, że wzmocni Cię walka pomimo że na nią nie masz siły. Wyciągnięte wnioski i doświadczenia umocnią Twoją świadomość i przekonają, że możesz więcej niż Ci się wydaje. Jeżeli osiądziesz na laurach teraz, i nic z tym nie zrobisz to stan ten będzie się pogłębiał.

W wiadomości prywatnej podsyłam link do artykułu.