Choroba autoimmunologiczna górnych dróg oddechowych

napisał/a: dominikka 2009-01-14 12:16
Taki wynik oznacza, że jesteś świeżo zarażona wirusem. Twój organizm obecnie walczy z chorobą. W tym momencie miano IgG jest jeszcze dość niskie, podejrzewam, że zaraziłaś się może 2-3 tygodnie temu.
Miano IgG będzie rosło przez pewien czas, aż ustabilizuje się i zacznie stopniowo spadać. Spadek IgG razem ze zniknięciem IgM będzie oznaczać, że wirus przeszedł w postać latentną (uśpioną; w tej postaci pozostaje on w organizmie do końca życia).
Na Twoim miejscu ze staraniami poczekałabym do tego momentu. Co prawda w tej chwili wytwarzasz już przeciwciała, ale nadal jesteś w trakcie aktywnej infekcji. Za ok. 2 tygodnie możesz powtórzyć badania, żeby ocenić zmiany poziomów przeciwciał.
napisał/a: fasolcia 2009-01-14 17:48
Dziękuję Ci bardzo za odpowiedź. Fajnie że istnieją takie fora bo po ostatnich wizytach u lokalnych lekarzy specjalistów straciłam wiarę w ich kompetencje. Od lekarza specjalisty chorób zakaźnych usłyszałam że przy takim wyniku mogę starać sie o dziecko bo tyle jest kobiet które tego nie badają a rodzą dzieci... Ja już raz straciłam ciążę i to w ostatnim czasie i wolę nie ryzykować. Pozdrawiam!
napisał/a: fasolcia 2009-01-14 17:51
A jeszcze zapomniałam zapytać... czy może wiesz jak długo spadają wartości IgM? Wiem że to dosyć trudne pytanie ale może jednak będziesz potrafiła odpowiedzieć:)
napisał/a: dominikka 2009-01-14 20:59
Nie jestem lekarzem :) ale z posiadanej przeze mnie wiedzy wynika, że po kilku miesiącach ich poziom powinien być niewykrywalny. Ten okres może być osobniczy; to znaczy inny u każdego człowieka. Czasami IgM może utrzymywać się długo. Może Peter mnie poprawi, ale z tego, co wiem, w przypadkach wątpliwych wykonuje się badanie awidności IgG - test ten pozwala ocenić, czy zarażenie miało miejsce dawno i wykonuje się go najczęściej u osób, u których utrzymuje się wysokie miano IgG i/lub dodatnie IgM. Wysoka awidność oznacza, że infekcja miała miejsce dawno (z tego, co pamiętam, więcej niż 3 miesiące temu).

Trudno mi powiedzieć, co robić w przypadku, gdyby faktycznie okazało się, że zakażenie jest stare, a IgM wciąż się utrzymuje. To, czy istnieje w takim przypadku ryzyko dla płodu, powinien powiedzieć Ci lekarz. Wydaje mi się, że nie, ale może Peter napisze szerzej :) Nie chcę się mądrzyć, bo, jak wspomniałam, niestety lekarzem nie jestem :)
napisał/a: fasolcia 2009-01-14 23:19
Dziękuje chociaż za takie informacje. W takim razie zrobie jeszcze raz badanie krwi, a w międzyczasie mam nadzieje że Peter się wypowie na ten temat:) Na co będę czekała z niecierpliwością:)
napisał/a: Peter 2009-01-16 07:36
Taki wynik w kierunku przeciwciał anty CMV należy zweryfikować w stosunku do występowania lub nie ewentalnych objawów, aby móc określić, czy to był tylko kontakt z wirusem, schodzenie choroby, czy ewentualnie stan rozwijającej się choroby. Takie informacje może też dać ponowne badanie z np. 6 tyg. i porównanie do obecnego wyniku.
Natomiast tak na wstępne "spojrzenie" sądzę, że to było tylko zetknięcie się z wirusem, bo to nie są duże przekroczenia. Ale taka interpretacja jest obarczona dużym błędem.
napisał/a: fasolcia 2009-01-20 15:55
Witam. Odebrałam drugi wynik cmv i niestety jest podwyzszony. Nie wiem co mam dalej robić proszę o radę. Oto moje wyniki:
31.12.2008
IgG 13,1
IgM 1,380
dodatnie >1,1

16.01.2009
IgG 14,200
IgM 1,510
dodatnie >1,1
napisał/a: Peter 2009-01-22 13:58
Już teraz można wiecej powiedzieć.
Zarównio poziom IgG i IgM narasta. Prawdopodobnie jednak wirus się uaktywnił. W zależności od stanu ogólnego, lekarz może zalecić leki przeciwwirusowe.
W takim przypadku lepiej podleczyć, niż ryzykować zajście w ciążę.
napisał/a: NiKiTa7 2009-02-21 14:59
mella a czy mogłabyś napisać dokładnie jakie zioła i inne leki stosowałaś przy leczeniu candidy? najlepiej na maila: pati.z7@wp.pl dzięki serdeczne
napisał/a: NiKiTa7 2009-02-21 15:00
malla napisal(a):Uważam, że to może być pochodzenia grzybiczego. Przy odtruwaniu organizmu (ziołami w połączeniu z probiotykami i odpowiednią dietą) miałam dokładnie takie objawy, tyle, że krótko a gwałtownie, bo po usunięciu toksyn candida z organizmu wszystko wróciło do normy.


a czy mogłabyś napisac mi dokładnie jakie zioła i probiotyki stosowałaś?
napisał/a: dominikka 2012-06-03 20:15
Witam wszystkich serdecznie, Ciebie, Peterze, w szczególności :) (i pozdrawiam!)

Kończę właśnie piąty rok ostrej dość walki z moim tytułowym - rzekomym (lekarza, który je u mnie stwierdził, pozdrawiam......) - autoimmunologicznym zapaleniem górnych dróg oddechowych (nie muszę pewnie dodawać, ale dodam, że moja faktyczna choroba z powyższą nie ma nic wspólnego).
Mniej ostra walka toczy się tak naprawdę od prawie 15 lat (a incydenty przechodziłam już jako dziecko).

Jak dotąd potwierdza się moja diagnoza - przewlekłe zapalenie zatok przynosowych.

Wracając... od roku 2009 przeszłam kilkunastu kolejnych specjalistów, którzy wykonywali kolejne wymazy, które nic nie wykazały.
Pani doktor, która mnie badała w 2008 i która jako jedyna wydawała się mieć sensowny pomysł, niestety po zakończeniu karmienia już w tej samej klinice nie zastałam. Próbowałam ją znaleźć, ale bez powodzenia.

W kolejnych badaniach powtarzały się wysokie neutrofile. Przy kolejnych zaostrzeniach często już nawet nie chodziłam do lekarzy, lecząc się na własną rękę na tyle, na ile to było możliwe. Na początku 2010 roku oprócz mnie zachorował mąż. Kaszel, katar, gorączka, zatoki. Objawy jak u mnie, tyle, że ja bez gorączki :) (jak to przy PZZP). Stwierdził, że pojedzie do laryngologa; z rozpędu pojechałam z nim, żeby w razie co dostać antybiotyk.
Pani doktor zbadała mnie, zbadała męża, zrobiła długi wywiad i powiedziała tak: Pani musi zoperować przegrodę nosa, bo inaczej się Pani nigdy nie wyleczy. A Pan musi schudnąć :), rzucić palenie i zawalczyć z chrapaniem, bo jest Pan niedotleniony.
Wiedziałam, że mam skrzywioną przegrodę, ale jak dotąd każdy z lekarzy to bagatelizował, sądziłam więc, że nie jest na tyle skrzywiona, by to był problem. Słowa Pani doktor dały mi jednak na tyle do myślenia, że postanowiłam podrążyć temat.

Rok 2010 i 2011 były dla mnie bardzo intensywne pod względem zawodowym, więc czasu na bieganie po specjalistach za dużo nie było, ale problem w głowie, w sensie dosłownym i przenośnym :) tkwił. Zaczęłam się oswajać z myślą o operacji. Ponieważ od dawna chciałam zrobić operację plastyczną, postanowiłam sobie, że to połączę ze sobą. Tak trafiłam do chirurga plastycznego, będącego jednocześnie laryngologiem - i wycena tego, co wypadałoby zrobić, niemal zwaliła mnie z nóg. :)
Jak to często bywa w takich sytuacjach - odłożyłam kwestię w czasie, na "kiedy będzie mnie stać". :) Szczęściem jednak trafiłam do kolejnej mądrej Pani doktor laryngolog, która na moje wywody powiedziała krótko: "Operację plastyczną zawsze zdąży Pani zrobić. Ale będzie Pani do tego czasu mogła już swobodnie oddychać. Niech Pani nie zwleka, bo będzie tylko gorzej." I poleciła mi dwa nazwiska operatorów.
W tym samym czasie powiedziała mi to foniatra...

Poszłam do drugiego z poleconych Panów, gdyż pierwszy był to ten sam chirurg plastyczny, który zabił mnie wcześniej wyceną :) Drugi Pan natomiast, jak wyczytałam, przyjmował w prywatnej klinice mającej kontrakt z NFZ na tego typu zabiegi i jest jednym z najlepszych specjalistów w Polsce. Dr Kornel Szczygielski - wspaniały lekarz i przemiły człowiek :) Zbadał mnie endoskopem, obejrzał tomografię, badania i stwierdził: do usunięcia komórka Hallera (potem mi wytłumaczył, co to takiego), do otwarcia zatoka szczękowa, usunięcie kolca/listwy z przegrody, wyprostowanie przegrody i zmniejszenie małżowin nosowych, z której jedną mam nawet przyrośniętą do czegoś (z wrażenia zapomniałam, do czego...) I być może później do zmniejszenia trzeci migdał, bo jest powiększony o ok. 30%. Nie zastanawiałam się. To był listopad 2011. Termin dostałam na 22 maja 2012. Cierpliwie czekałam i robiłam badania. Zrobiłam sobie też na własną rękę ASO (nikt mnie nie chciał skierować). Wynik - ponad 400. Powtórka po tygodniu - to samo.

Zabieg miałam ostatecznie wykonywany 30-go maja. Odbył się w Warszawskim Centrum Medycznym ul. Wynalazek 4. Kiedyś to było Centrum Bios, które mieściło się na Szaserów, przenieśli się na Mokotów. Operował mnie w zastępstwie doktor Marcin Jadczak (specjalista szpitala WIM na Szaserów), gdyż dr Szczygielski na tydzień przed pierwotnym terminem mojej operacji miał wypadek. :( Stąd też przesunięcie terminu. (w razie, gdyby Dr to czytał - życzę dużo zdrowia!)

Zarówno jednego jak i drugiego specjalistę polecam, podobnie jak Klinikę - warunki super, podejście personelu bez zarzutu. O efektach zabiegu będę mogła więcej powiedzieć za kilka tygodni ale szczerze wierzę w znaczącą poprawę.

Poniżej opis zabiegu, gdyby kogoś to interesowało :)
O rezultatach dam znać za jakiś czas.
Jak dotąd najgorszy ze wszystkiego był zapchany nos, który nadal nieco jest przytkany, podobnie jak zatoki z prawej strony (z tej operowanej) ale sądzę, że z każdym dniem będzie lepiej.
Odliczam dni do 6-go czerwca - mają mi wyjąć płytki stabilizujące. Jak słyszałam, to często moment przełomowy :) i bardzo na to liczę. :)

++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

Zabrali mnie na blok operacyjny około 16-tej, okablowali, popodłączali... dali jakiś zastrzyk i mówią, że mi się w głowie zakręci.
Zamiast zakręcenia zaczęłam widzieć podwójnie no to się pytam, czy tak ma być.
Tak, tak, wszystko ok.
Potem drugi zastrzyk i informacja, że teraz mam już zasypiać.
Ostatnie co pamiętam, to to, że próbowałam się ruszyć i nie mogłam, a wszystko słyszałam i czułam! Bez bólu, tylko dotyk, wkładali mi jakieś gazy i narzędzia do ust (pewnie przygotowanie do intubacji).
I pomyślałam sobie wtedy, że mam przerąbane, że tzw. świadoma narkoza - czego się bałam najbardziej - musiała się zdarzyć akurat mi.
I wtedy odpłynęłam na dobre, dobrze, że chociaż przed włożeniem rurki intubacyjnej

Obudziłam się około 19-tej na sali pooperacyjnej - byłam zaskoczona, że jest już tak późno. Podobno operacja trwała około godziny, potem prawie dwie przespałam. Podejrzewam, że wybudzając mnie musieli ze mną rozmawiać (tak mi zresztą lekarz mówił przed, co się dzieje i jak to się odbywa), ale nic nie pamiętam. Nie było zbyt fajnie - najpierw cała się trzęsłam. Potem kołowrotek, ucisk w żołądku, osłabienie, wymiotowałam jak przysłowiowy kot (nałykałam się krwi podczas zabiegu). Po pozbyciu się tego z żołądka zrobiło się nieco lepiej. Przenieśli mnie na zwykłą salę, gdzie jak padłam na łóżko, to się obudziłam około 3-ciej w nocy i właściwie mogłabym wstać - tak mi się przynajmniej wydawało, dopóki nie wstałam - bo jak już wstałam, to musiałam szybko kłaść się z powrotem, taka byłam słaba.
Nosa właściwie nie czułam, gorszy był ból zębów (reagują na manipulacje zabiegowe)

Przysypiając i budząc się (nieciekawie się śpi z zapchanym nosem) dotrwałam jakoś do 6-tej, kiedy przyszła Pani pielęgniarka i podała nam leki przeciwbólowe. Potem przyszedł lekarz dyżurny, żeby wyjąć opatrunek z nosa - wiedziałam, jakiej są wielkości, ale i tak przeżyłam lekki szok, kiedy wyciągnął mi z nosa dwa tampony, z których każdy miał ok. 2 cm średnicy i jakieś 10 cm długości....
Śniadanie godne podziwu, z pięć rodzajów wędlin, każdego po 2 plasterki, 3 plasterki sera żółtego, ser pleśniowy, serek biały, pomidory, ogórki, dżem, masło, herbata z cytryną... pomimo wilczego głodu (nie jadłam nic od doby) nie byłam w stanie zjeść tego wszystkiego i aż mi głupio było zostawiać...

Przed ósmą już jechałam do domu, gdzie położyłam się do łóżka i miałam w sumie poczytać, napisać coś... ale same mi się oczy zamykały przespałam więc kolejne 7-8 godzin. Nie było źle, trochę bolało, ale da się przeżyć.
napisał/a: MariuszWrc 2016-01-12 03:40
Witam. Przeczytałem wszystkie strony tego wątku. I jak Dominiko, pomógł Ci ten zabieg? Mam nadzieję, że jesteś już zdrowa.