BEZSENS ISTNIENIA

napisał/a: Shall 2007-03-02 23:58
ile razy mozna pokonac depresje?
ile razy mozna z nia wygrac?
jak wiele mozna przez nia stracic by wciaz uwazac ze jest sens zaczynac od nowa?

ciekawe, ile osob bedacych w sytuacji takiej jak moja siedzialo i zastanawialo sie, tak jak teraz ja, nad sensem dalszego zycia.
jaka czesc z tych ludzi prowadzi teraz w miare normalne zycie..
ilu wciaz toczy walke..
a ilu odeszlo .. ??

czy ktos z nich jest naprawde szczesliwy i wolny od choroby???

moje pytanie nie brzmi czy jest sens walczyc. ja pytam po co walczyc i o co

depresja zaczela sie u mnie bardzo dawno temu. ta pierwsza.
przez lata moj stan sie tak powoli pogarszal, ze moj umysl nie byl w stanie wylapac tej zmiany. akurat wkraczalam w doroslosc, wiec myslalam ze to jest powodem, ze takie jest dorosle zycie
to wszystko trwalo ponad 3 lata az w koncu zrobilo sie na tyle zle, ze zazelam sie zastanawiac. ciezko bylo uwierzyc w taka "doroslosc" ale nikt nic nie widzial,mowili mi ze to normalne, ze czasem tak jest.
zupelnie przypadkiem akurat wtedy zainteresowalam sie grupami dyskusyjnymi: psychologia i medycyna- te kierunki od zawsze mnie interesowaly.
wtedy internet nie byl popularny, a na uczeli publicznie dostepne byly zwykle terminale. tam mozna bylo wysylac maile i wchodzic na grupy dyskusyjne. nic ponad to.
zaczlam pisac do grup o tym co czuje i mysle, o tym co sie dzieje a wiekszosc porad jakie otrzymywalam byla na zasadzie "wez sie w garsc"
tyle ze ja nie dawalam rady wziasc sie w garsc.
az w koncu napisal ktos o kogo uslyszalam po raz pierwszy o tym ze to jest depresja i ze powinnam isc do psychologa.
zaczelismy rozmawiac i wkrotce udalo mu sie mnie do tego namowic
byly leki, byla terapia, a wspieral mnie w tym wszystkim moj przyjaciel z internetu
w domu mama, "slape" i "glucha" slyszac o depresji twierdzila ze wymyslam to sobie. nie bylo sensu wdawac sie w rozmowy na ktore nie mialam sily. moj chlopak.. jedyne co robil to MOWIL ze chce pomoc. i na mowieniu sie konczylo
mialam jedna osobe- dawnego kolege ze szkoly ktory mnie wspieral i pomagal.

poprawa nastapila po pol roku i zaraz potem szybko wydostalam sie z choroby. z nowym nastawieniem do zycia, planami i celami, ktorych wczesniej nie realizowalam, bo czulam sie na to za glupia.

szczescie nie trwalo dlugo, dostalam sie na wymrzony kierunek a po miesiacu BUM. prosto w srodek ciezkiej depresji.
z pewnych powodow zmienilam lekarza i wraz z nim zaczelam walczyc o powrot do zycia.
tak wiele w tym zyciu zostawilam tak wiele mialam jeszcze do zrobienia.
depresja jednak sie nasilala, leki ktore bralam kolejno w roznych dawkach i w roznych polaczeniach nic nie dawaly. bylo coraz gorzej az spadlam do miejsca pod ktorym byla juz tylko smierc.
w tym stanie trwalam kilka miesiecy, walczyli o mnie moja mama wraz z lekarzem a ja mialam coraz bardziej dosc. nie mialam zadnej nadziei ze to sie skonczy. lekow wyprobowalam od groma, zadne nie dzialaly. to tylko utwierdzalo mnie w przekonaniu, ze to juz koniec.
bol byl tak silny ze kilkakrotnie probowalam sie zabic.
przezylam cudem, tylko dzieki wsparciu mamy i nieustannej pomocy mojego lekarza.
dostlam kolejne leki i cos sie zaczelo dziac. zrobilo sie znosnie. pozniej stopniowo po malym kroku wychodzilam juz w strone swiatla. czasem cofalam sie o kilka krokow, czasem robilam jeden duzy do przodu.. to trwalo w sumie kolo 2 lat.
wyszlam z depresji, niesamowite uczucie wolnosci a zarazem strachu ze znowu sie cofne.
wtedy ozbaczylam swoje zycie z ktorego nic nie zostalo. nie bylo juz bolu ale nie bylo jeszcze innych uczuc...
zostala pustka ale nie taka bolesna w depresji, ona po prostu byla. to byla pozna wiosna, prawie lato. idealna pora na zycie. na nowe zycie ktore zaczelam po raz kolejny ukladac od nowa
pustke powoli wypelnily uczucia i plany na przyszlosc.
czulam sie niesamowicie silna, i mimo to ze musialam zaczynac poraz kolejny od nowa bylam bardzo szczesliwa.
pokonalam piekło, wygralam walke z najwiekzym koszmarem zycia.
to dawalo wiare i nadzieje ze dam sobie rade w przyszlosci

tak bylo tylko do wrzesnia (2002)r, bo w listopadzie zaczelam czuc sie zle, jak se okazalo byla to depresja sezonowa. jej objawy ustapily pod koniec zimy
niestety przez zle samopoczucie zawalilam swoje plany, wiec nie zostalo mi nic innego jak zaczac raz jeszcze od nowa.
w roku 2003 znow zaczelm swoje wymarzone studia, ale po tylu porazkach nie bylam juz pewna czy mi sie uda. pazziernik 2003 - znowu nadeszla depresja sezonowa i znow wszystko zawalilam. w czerwcu 2004 roku postanowilam wybrac cos mniej obciazajacego, tym bardziej ze moj wymarzone studia kosztowaly majatek i nie bylo pieniedzy na kolejny rok.
to bylo trudne, probwalam odnalezc swoje miesce w zyciu na innym kierunku a do tego znow nadeszla zimowa depresja.
pokrzyzowala moje plany wiec postanowilam zrobic cos innego niz studia, ale i to nie wyszlo. nie przez zimowa depresje, chociaz ona pojawia sie systematycznie co roku.
kolejny rok i kolejne plany. tym razem staralam sie zabezpieczyc ze jak nie wyjdzie szkola, to bedzie praca jak nie praca, to kurs i kilka innych rzeczy.
nie bylam juz szczesliwa, nie bylo mi tez zle. bylo tak nijako. szkola nie wypalila wogole, praca byla nawet niezla ale nadeszla jesien i prace stracilam.
lapalam sie pozniej czego tylko sie dalo, ale albo nic z tego nie wychodzilo, albo tracilam to zaraz po tym jak sie przyzyczajalam, albo z innych powodow.
bylo mi ciezko i mialam dosc. pomyslalam ze rok wolnego (na co moglam sobie pozwolic) pozwoli mi odpoczac i zastanowic sie co dalej. nadeszla zimowa depresja, ktora trwala bardzo dlugo pewnie przez tegoroczna pogode. i od jakiegos czasu czuje ze znow spadam

znow sie zaczelo, juz jest zle. nie mam apetytu, nie mam na nic sily. nic mi sie nie chce, nic mnie nie cieszy. przestalo mnie cokolwiek interesowac, z domu nie wychodze od 2 miesiecy prawie wogole. przez te 2 miesiace opuscilam dom 3 razy, tylko po to by zrobic zakupy i natychmiast wrocic do domu bo to dla mnie zbyt wyczerpujace.
mam ogomne problemy z podejmowaniem decyzji, w miejsce dawnej jasnosci umyslu pojawil sie szalony natlok mysli co sprawia ze niemal nie jestem w stanie sie skoncentrowac. to wymaga ode mnie ogramnego wysilku. patrzac na innych ludzi chocby przez okno ogarnia mnie uczucie zazdrosci. zazdrosci o ich zycie o ich swiat, o swiat w ktorym jeszcze nedawno bylam
robie sie coraz bardziej obojetna, czuje pustke i bol
i zrezygnowanie.

wiem ze spadam na dno, ze bedzie coraz gorzej tylko ja juz nie wiem czy ja chce walczyc
wtedy to wiedzialam, bylo zle ale w glebi duszy pragnelam wrocic do zycia. teraz nic mnie juz tu nie trzyma. nie widze sensu w tym by dalej walczyc z depresja (tak dalej, bowiem walcze z nia z przerwami od wielu dlugich lat)
bo o co mam walczyc? o zycie w ktorym nie mam nic? w ktorym nie mialam nic zanim wpadlam w depresje po raz kolejny
znow ja pokonam ale na jak dlugo? do czasu nastepnej zimowej depresji?

ja nie mam sily w kolko zaczynac od nowa. za kazdym razem kiedy cos udalo mi sie osiagnac, lub bylam na drodze do tego celu tracilam go. to boli.
wiecej, to nie tylko utrata cholernie boli, bo te cele, plany ktorych nie udalo mi sie zrealzowac, te ktore byly czyms dobrym w moim zyciu, z czegos dobrego staly sie zrodlem smutku, bolu i rozczaowan.

nie wiem co dalej. nie chce umierac, ale nie chce dalej zyc tak jak przez ostatnie 10 lat
nie chce zimowych depresji i niezrealizowanych planow
nie chce zyskiwac czegos tylko po to by to za moment stracic

ja juz nic nie chce. ja mam dosc

dlaczego w moim zyciu caly czas tak jest?
jak w blednym kole.

ja nie widze wyjscia z tej sytuacji. co nie zrobie to bedzie zle.

chcialam tylko normalnie zyc, nic wiecej.


napisał/a: Slawek 2007-03-03 12:01
cześć Shalimar
Czytając Twojego posta czuje sie jakbym po części czytał swój życiorys.
Chodze do psychiatry od 6 lat, najpierw brałem lek na depresje, z którym dało sie normalnie żyć, ale po trzech latach, wpadłem w jakiś dziwny krąg pecha, przemęczenie, zwolnienie z pracy, problemy na studiach a na sam koniec wypadek samochodowy. Po raz kolejny znalazłem sie na skraju, chociaż było o wiele gorzej niż za pierwszym razem, zacząłem słyszeć głosy, wszędzie czułem powiew śmierci, najgorsze jest w tym to, że człowiek jest o tym bardzo przekonany i czuje że za niedługo wszystko się skończy.
Byłem taki słaby że nie mogłem chodzić, ale jakimś cudem ponownie poszedłem do psychiatry i do leku na depresje przepisał mi jeszcze jeden lek na urojenia, halucynacje itp. Po dwóch tygodniach jak ręką odjął. Najczęstszym moim błędem jest odstawianie leku chociaż robiłem tak dopiero po roku. Żyłem w błogim stanie przez dwa lata - żadnych głosów, dołów itp.
Ale krąg mojego pecha powrócił, znowu zaczęło sie wszystko walić..znowu to samo, ta sama droga, lekarz chociaż już inny, inne leki, niby ta sama historia
ale z innymi szczegółami. Przewinąłem sie przez czterech lekarzy, jeden z nich (ten najdroższy jeszcze mi zaszkodził bardziej) brałem mase różnych leków bez żadnego skutku, aż w końcu poszedłem do innego lekarza i wróciłem do 2 pierwszych leków,
które najlepiej na mnie działają. U mnie jest tak, że wszystko zaczęło sie na przełomie sierpnia/września 2001 roku, pożniej w tym samym okresie 2003
i 2005, równo co dwa lata, aż sie boje pomyśleć co bedzie w tym roku.
Za każdym razem przechodze to inaczej - wszystko od nowa i też zadaje sobie to samo pytanie, czy tak bedzie zawsze?, ale walcze z tym jak moge, czasami jest lepiej a czasami gorzej - jak u każdego, przestałem patrzeć na innych, zająłem sie własnym życiem, przestałem wierzyć w pozory ludzi których obserwowałem, że sa szczęśliwi. To co przed nami tego nikt nie zdoła odgadnąć i nie widze większego sensu żeby sie nad tym zastanawiać, osobiście żyje chwilą i uważam że życie sie dopiero rozpoczyna.
"wszyscy żyjemy na krawędzi"


Pozdrawiam wszystkich "w temacie"
bo tak naprawde tylko Oni to rozumieją...
napisał/a: PiterM 2007-03-05 23:10
Hej

Wybaczcie moją krótką wypowiedź w tej kwestii. Przed chwilą naskrobałem o wiele więcej - jednak, jak to zwykle bywa - błąd podczas wysyłania i wszystko poszło na marne.

Depresja to naprawdę straszna choroba. Dotknęła również mnie, a co przez to rozumieć - poznałem urok wizyt u psychologa, brania leków (Tylko nasennych, na przeciwdepresanty się nie zdecydowałem.), problemów z podejmowaniem jakichkolwiek decyzji, napadów smutku naprzemiennego ze zdenerwowaniem, po czym zadziwiającej euforii, wyrzutów sumienia, żalu, i tak dalej.

Również, jak i Wy starałem się zrobić wszystko, by wyjść z depresji. Jednak pozorne szczęście po pewnym okresie znikało i ponownie wracałem do punktu wyjścia.

Myślę, że prócz wszystkich tych elementów "kuracji" przeciwdepresowej warto jest zrobić stop i zastanowić się tak naprawdę...co się dzieje i czemu, czego chcemy. Nie możemy zamykać się na rozmowy z naszymi przyjaciółmi, rodziną, bliskimi osobami. Nie możemy mieć również żalu, że nas nie rozumieją. To wszystko jest strasznie skomplikowane, jak doskonale wiecie...

Spróbujcie wrócić do starych zdjęć z przeszłości, sprzed choroby. Spróbujcie znaleźć na nich siebie, spojrzeć głęboko w swoje oczy, wziąć kartkę i zastanowić się nad wszystkim, co było nie tak. Spisać to, przeczytać i poszukać więcej przykrych sytuacji, wyrzucić wszystko co złe ze środka. Przecież kiedyś cieszyło nas życie...

Trzymajcie się, pozdrawiam
napisał/a: Shall 2007-03-12 03:52
zeby to wszystko bylo takie proste.

ja w ciagu ostatnich dni zrozumialam ze nie jestem w stanie wytlumaczyc innym tego co czuje bedac w swojej sytuacji, bo do tego potrzeba mi jednego:
osoby ktora znalazlaby sie w bardzo podobnej albo lepiej prawie takiej jak moja.

znajduje zrozumienie jezeli chodzi o depresje, o te wszystkie emocje ktore wiaza sie z depresja, niestety u mnie sama depresja nie jest jedynym problemem.

ja nie chce tu nikogo umniejszac, ani nic z tych rzeczy.

wiemy jak to jest w przypadku depresji. co by sie nie robilo, co by sie nie powiedzialo, jak by sie nie probowalo tego wytlumaczyc "laikowi" to nie ma na to szans. zdrowi ludzie nie rozumieja (chyba ze mowa o zdrowych po wyjsciu z depresji) i wiekszosc z nas tkwiacych w srodku tej choroby wie o tym ze nie ma sposobow na przekazanie czym jest ten straszny bol, pustka i bezsens wszystkiego.

ja zaczelam widziec ze podobny problem mam z wyjasnieniem tego co depresji nie dotyczy. nie potrafie opisac jak to jest nie miec w zyciu najmnieszego celu, ktory nadawalby temu zyciu jakis sens, jak to jest nie moc znalezc owego celu a zarazem i sensu w swoim zyciu bo probowalam sie juz wszystkiego czego tylko moglabym sprobowac, niektore moje pomysly byly wrecz szalone, ale i tak probowalam. i w pewnym momencie mozliwosci sie wyczerpaly.
nie da sie wrocic do tego co bylo, chocby ze wzgledu na wiek, mozna wspominac, mozna zrobic raz jeszcze kilka szalonych rzeczy ktore kiedys robilam, ale nic takiego co daloby jakies perspektywy na przyszlosc nie mam mozliwosci powtorzyc, nowych rzeczy tez nie widze.

rezygnacja z zycia pojawila sie przed depresja. jeszcze kiedy czulam sie dobrze i depresji nic nie zapowiadalo kolejne wydarzenia zamykajace kolejne drogi do przyszlosci sprawily ze najpierw szukalam, dlugo szukalam a pozniej, kiedy mimo wysilkow, nie znalazlam nic, zrezygnowalam.
Nie mialo to zwiazku z depresja jako taka.

w sumie by moc cokolwiek powiedziec najpierw zapytam, co nadaje waszemu zyciu sens?
co sprawia ze zyjecie?
napisał/a: olszass 2007-03-14 14:40
psycholog się zna na depresji jak kret na śmieciach.
czy nie próbujecie czasem znaleźć przyczyny depresji ?

druga sprawa: czy wierzycie w Boga ?
napisał/a: Shall 2007-03-14 15:15
zaden, nawet najwiekszy psycholog, terapeuta, psychiatra, majacy na codzien kontakt z chorymi, dysponujacy ogromna wiedza teoretyczna nie wie czym jest tak naprawde depresja.
nawet jezeli jego wiedza teoretyczna jest gigantyczna to znajomosc tematu od srodka- zadna.

nie zmienia to jednak faktu ze nikt inny nie pomoze Ci poradzic sobie z depresja. Moze lekarz nie wie co sie dzieje w srodku, ale wie co z tym robic. oczywiscie zaden terapeuta nie zrobi tego sam.
nie ma cudownych pigulek, cudotworcow, magikow.
jest cierpienie ktore mozna zalagodzic tabletkami a poznej terapia gdzie razem z terapeuta trzeba ciezko pracowac.

wiem jak wyglada terapia, wiem jak bardzo moze pomoc, wiem tez jaka bezsensowna potrafi byc.


co do wiary w boga...
nie zamierzam wdawac sie w ZADNE dyskusje na temat wiary (badz jej braku)

ale odpowiem na pytanie.

czy wierze w Boga.
nie wiem. jedno jest dla mnie oczywiste.
jezeli ten wszechmogący, milosierny bog istnieje to patrzac na to co sie dzieje na swiecie wiem ze ma nas gleboko gdzies.

jesli istnieje.
bo druga opcja jest taka ze go nie ma i nigdy nie bylo.


TO JEST MOJE ZDANIE!
napisał/a: olszass 2007-03-14 16:53
no tak jak Go nie ma, to kto to wszystko stworzył ? ale okej, nie będziemy się wdawać w dyskusję o Bogu.
choć zauważyłem, że większość cierpiących na depresję nie wierzy w Boga. ja po moim epizodzie się nawróciłem. jestem bliżej Niego niż kiedykolwiek. i jakoś potrafię znaleźć szczęście bez leków i lekarzy.
zauważyłem też, że wielu ludzi sobie wkręca depresję. albo jest jakiś powód do depresji albo ktoś ma po prostu wadę mózgu.

co do lekarzy, zauważyłem, że masz podejście, że nikt tylko ludzie z depresją rozumieją jej istotę. a lekarze, a tymbardziej zwykli ludzie, nie mają o niej pojęcia. i tu się mylisz. bo są ludzie, którzy mają wielką empatię. są lekarze tak mądrzy, którzy ucząc się o danej chorobie potrafią ją poczuć by zrozumieć pacjentów.
napisał/a: Shall 2007-03-14 18:00
olszass napisal(a):zauważyłem, że masz podejście, że nikt tylko ludzie z depresją rozumieją jej istotę. a lekarze, a tymbardziej zwykli ludzie, nie mają o niej pojęcia. i tu się mylisz. bo są ludzie, którzy mają wielką empatię. są lekarze tak mądrzy, którzy ucząc się o danej chorobie potrafią ją poczuć by zrozumieć pacjentów.



nie podejscie tylko doswiadczenie i wiedze opartą na ksiazkach
niestety czasem wiedza, emaptia i madrosc nie wystarcza.

ale mniejsza z tym.
nie mam sily wdawac sie w dyskusje ktore do niczego nie prowadza

jak bede chciala wyklad to pojde na studia.
a tutaj jestem bo nie mam komu powiedziec co sie we mnie dzieje, co mnie gryzie, co zabija.

bo nikt z mojego otoczenia tego nie rozumie.
nie mam nawet komu sie wyplakac.

pisze o wlasnych emocjach, o tym z czym sobie nie radze.

nie mam juz sily na to by starac sie komus cos tlumaczyc, nie chce po raz tysieczny slyszec ze to tylko chandra, wez sie w garsc, zrob cos ze soba, wyjdz z domu to poczujesz sie lepiej..

nie jest lepiej, staram sie ale to na nic

nic nie pomaga. jeszcze wczesniej chwilowa ulge dawalo przelewanie wszystkiego na papier, wygadanie sie, wypisanie

teraz brakuje mi slow, mysli więzna w glowie. jest ich tysiace a kiedy zaczynam pisac czuje kompletna pustke.


napisał/a: olszass 2007-03-15 15:21
to czego ty oczekujesz ? skoro nikt nie jest w stanie ci pomóc to po co chcesz by ktoś cię zrozumiał ? by ci to dało na chwilę ulgę ? pisałaś, że już chwilowe ulgi cię nie satysfakcjonują.
napisał/a: Shall 2007-03-15 15:41
czy wszedzie musza znalezc sie osoby ktore za wszelka cene beda osądzac?

czy nie mozna po prostu sie wygadac, wyzalic bez obaw ze zaraz ktos bedzie probowal wydawac na moj temat opinie

piszesz ze males depresje.
skoro tak to nie musze ci chyba pewnych rzeczy tlumaczyc
napisał/a: olszass 2007-03-15 15:55
no bo ja nie wiem czego ty oczekujesz ?
oczywiście, że miałem depresję, bardzo głęboką depresję a nie tylko depresję. i ja gdy ją miałem to nawet kompa nie tykałem, żaden internet, nic zupełnie. i gdyby pewnego dnia nie przyjechało po mnie pogotowie to by nie już dawno na świecie nie było bo bym się odwodnił albo po prostu umarł z głodu.
i jakoś teraz z perspektywy czasu widzę, że opowiadanie komuś o tym nie ma za bardzo sensu - bynajmniej dla mnie. bo - tak jak napisałaś - mało kto jest w stanie to zrozumieć. a nawet jak ktoś to zrozumie, to co to da ? widzisz ja cię rozumiem bardziej niż przeciętna osoba. i co z tego ? lepiej się z tym czujesz ? raczej nie, bo cię rzekomo osądzam (chyba pomyliłaś słowa).

czemu nie pójdziesz do szpitala na obserwację ? nie wiem skąd pochodzisz ale u mnie w okolicy jest jeden z najlepszych (jeśli nie najlepszy) szpitali psychiatrycznych w Polsce. ja byłem diagnozowany jako jeden z najcięższych przypadków a w ostatnich czasach jako najcięższy. miałem tak ciężką psychozę, że byłem jak roślinka. i jakoś z tego wyszedłem. rodzina, przyjaciele. lekarze, terapie itd. 3 miesiące po wyjściu ze szpitala wyjechałem ponownie do miejsca, w którym wszystko się zaczęło, by udowodnić sobie i innym, że jestem silniejszy niż kiedykolwiek. jak na razie udaje mi się to. choć wiadomo - nie wiadomo co przyniesie czas.
napisał/a: Shall 2007-03-15 16:31
ech :(

ja nie podwazam tego co przezyles.
chodzilo i tylko o to ze po przezyciu takiego koszmaru nie musze tlumaczyc ci co to jest.


teraz chwilami jest naprawde zle, ale pamietam jak bylo. jak lezalam w lozku tygodniami nie majac sily by wstac

teraz jest inaczej.
nie jest makabrycznie zle, tak jak wtedy. ale nie potrafie tego opisac.

problemem nie jest tylko depresja.

majac w zyciu cos do czego czlowiek nawet w ciezkiej depresji w glebi serca pragnie wrocic sprawia ze to wszystko jest inne.
ja mialam zycie a pozniej w jednej chwili moje istnienie zmienilo sie w koszmar.
wspomnienie tego co bylo wczesniej ranilo, powrot do tego co wczesniej byl tylko marzeniem ktore wydawalo sie calkowicie nierealne.

w depresji wydaje sie ze juz nic nie ma sensu, ze nigdy juz nie bedzie lepiej.
ale to co mialam przed tamta depresja to jednak bylo cos.
i to cos dawalo mojemu umyslowi powod by trwac.

umyslowi, nie psychice, nie sercu.

probuje tu opisac cos czego wrazic slowami sie nie da. moze ta nieudolna proba przyblizy w jakis sposob to co probuje przekazac

wtedy walka byla logiczna. pamietam jak w kolko powtarzalam ze albo pokonam depresje i odzyskam swoje zycie, albo umre.
bo zyc w tym piekle nie bede. niewiele pamietam z tamtego okresu. dni byly identyczne zmieniala sie tylko data. ale to zapamietalam bardzo wyraznie.

to ze nie pogodze sie z depresja. albo ja pokonam albo ona pokona mnie.

teraz w chwili obecnej sama depresja nie jest najtragiczniejsza, nie jest najgorszym zagrozeniem.

najgorsze chyba jest to ze juz przed depresja nie widzialam w dalszym zyciu sensu

a teraz myslac o dalszym zyciu o walce z depresja zarazem pojawia sie pytanie po co?
o co walczyc?

o ten bezsens ktory byl przed depresja?
o to zycie ktorego juz wtedy nie chcialam?
o przyszlosc ktorej nie bylo?

do czego wracac skoro nie bylo nic poza pustym bezsensownym zyciem?

a moze lepiej bedzie jak sie poddam zupelnie i odejde?

nigdzie nie napisalam ze nie chce ulgi nawet chwilowej.

ja tylko nie wiem czy chce dalej walczyc. bo nie widze w tym zadnego sensu.